Hej hej!
Jak widzicie po tytule, dziś opowiem wam o moich doświadczeniach ze szczotką Tangle Teezer, na którą boom rozpoczął się parę lat temu i w zasadzie trwa do dziś. Będzie o serii oryginalnej/zwykłej (nie elite ani kompaktowej, dziecięcej, pod prysznic i jakiej jeszcze producent nie wymyślił). Jeżeli jesteście ciekawi, jak mi się sprawuje, zapraszam do dalszej lektury!
Swoją różową landrynkę dostałam na 17. urodziny, czyli ponad półtora roku temu. Nie wiem, jak mam się rozpisać na temat szczotki do włosów, więc najlepszym wyjściem będzie po prostu wypunktowanie wszystkich jej wad oraz zalet, po którym nastąpi krótkie podsumowanie.
+ rozczesuje włosy bez większych problemów, aczkolwiek u gęsto/długowłosych ten proces może zajmować dłuższą chwilę
+ mocno wygładza włosy, nie są po jej użyciu specjalnie naelektryzowane
+ wygodnie trzyma się w dłoni
+ utrzymanie jej w czystości jest ultrałatwe, co dla mnie jest jednym z najważniejszych jej plusów
+ z upływem czasu coraz łatwiej ją dostać - pojawiła się w większości drogerii
+ wykonana jest z dość wytrzymałego plastiku, który mimo kilku upadków wciąż trzyma się kupy
- jak na szczotkę do włosów kosztuje sporo (ok. 50 zł)
- może powodować przyklap przez swoje ekstremalnie wygładzające właściwości
- standardowa wersja raczej nie nadaje się do wrzucenia do torebki przez łatwo wyginające się ząbki
Czy skuszę się na nią ponownie? Raczej nie. Mój egzemplarz (poza kilkoma upadkami na łazienkowe kafelki) nie miał zbyt ciężkiego życia, stąd jego wciąż dobry stan. Znam osoby, które nosząc tę szczotkę w torbie lub plecaku gdzieś między podręcznikiem do matematyki (którego nie posiadam, więc może lepszym przykładem byłby zbiór zadań; z tego miejsca serdecznie pozdrawiam A.) a butami na wf, mają TT do wymiany po 3-4 miesiącach. Jest nadal w bardzo dobrym stanie i kiedy nadejdzie jej czas, po prostu się jej pozbędę. Chciałabym zainwestować w szczotkę z naturalnego włosia, która powinna lepiej sprawdzić się przy mojej fryzurze, natomiast sama myśl o czyszczeniu np. takiego dzika trochę mnie do takiego zakupu zniechęca. Tangle Teezera myje się kilkanaście sekund (ja to robię starą szczoteczką do zębów i szamponem, żelem bądź mydłem - co akurat mam pod ręką) i suszy niedługo; dzisiejsze zdjęcia zrobiłam w ok. pół godziny od mycia i szczotka była w stu procentach sucha. Nie można odmówić TT wygody używania, bo jest to po prostu przyjemne czesadło, natomiast wydaje mi się nie do końca warty swojej ceny. Jeżeli macie okazję ustrzelić go za ~30 ziko, śmiało bierzcie, ale drogeryjne 50 lepiej już wydać na zaczynające się jutro promki w Rossmannie (post o -49% macie tutaj #shamelessselfpromo).
Na dziś to wszystko. Koniecznie napiszcie, czy mieliście już do czynienia z TT i jakie były wasze doświadczenia. Czekam na wasze komentarze, a teraz już zmykam.
Love you,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za Twój komentarz! ♡
jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)