27 września 2016

jesteś za gruba

Hej hej!

Dzisiaj przychodzę z czymś zupełnie innym. Ostatnio (niestety) znowu wzięło mnie na rozmyślanie, czego wynikiem były kolejne spadki nastroju. W pewnym momencie zrezygnowałam z publikacji posta i przełożenie go na jutro, napisanie o czymś bliższym tematyce bloga i zapomnienie o tym, o czym za chwilę przeczytacie. Obejrzałam jednak filmik Helen Anderson klik klik i mimo wszystko postanowiłam spisać tu to, co siedzi mi w głowie.


Boli mnie to, jak wąski jest obszar tego, co uważa się za "piękne". W obecnych czasach, w których tak dużą rolę odgrywają media społecznościowe, ciężko się już połapać. Ja się pogubiłam. Staram się ograniczać czas spędzany na instagramie, który kreuje absolutnie nierealistyczny obraz rzeczywistości, udając codzienność. Za każdym razem, gdy przeglądam wszystkie te dopracowane do perfekcji profile, zastanawiam się, co jest ze mną nie tak. Łapię się na tym, że zaczynam porównywać się zarówno do tego, co serwuje mi internet, ale i prawdziwe życie. Po dzisiejszej wycieczce po instagramie prawie się popłakałam, bo kolejny raz uświadomiłam sobie, że nie mam w sobie nic, do czego nie miałabym zastrzeżeń. Jakiekolwiek komplementy od razu w myślach kontrargumentuję. Wiecznie jestem "zbyt" lub "niewystarczająco". Jak pisałam w jednym z ostatnich postów, chciałam wstawić makijaż na bloga, ale nie był tak piękny i dopracowany, jak te widywane wśród innych twórców. Codziennie patrzę w lustro i wmawiam sobie, że nie mam powodów do zmartwień. Są większe tragedie na świecie niż cellulit, grube uda, oponka na brzuchu, obwisły/za mały/za duży biust, trądzik, alergia itd. Jednocześnie z tyłu głowy wciąż wytykam sobie to, co mi się nie podoba, co powinnam zmienić (choć często nie mam jak); wydaje mi się, że ludzie widzą mnie jako kogoś zupełnie innego, niż mogłoby się wydawać po ich słowach. Bo na pewno mówią to, by nie zrobić mi przykrości albo żebym nie czuła się od nich gorsza, a w myślach obrabiają mi dupę.

Zazdroszczę tym osobom, które nie mają ze sobą problemów. Olewają jakiekolwiek niedoskonałości i obracają je w zalety. Pokazują środkowy palec funkcjonującym kanonom. Skoro dla innych bywamy tak tolerancyjni, dlaczego sobie wyrządzamy tak ogromną krzywdę? Postawa przyjmowana przez takich ludzi nie powinna być niczym nadzwyczajnym, jednak mimo wszystko często nadal są uważani za swego rodzaju rewolucjonistów; są traktowani tak, jakby akceptowanie swojego (jakby nie było) jedynego ciała było jakimś nie wiadomo jak wielkim wyczynem. Dotyczy to zarówno osób pulchnych, jak i szczupłych; wysportowanych i tych wręcz przeciwnie. Nagle bycie pewnym siebie, nieważne w jakim kształcie i kolorze, stało się czymś wręcz szokującym. Ktoś pulchny nie powinien wstydzić się ubrać szortów, tak samo jak ktoś szczupły nie powinien wciąż słyszeć, że "powinien w końcu coś zjeść, bo toż to sama skóra i kości". To, że ktoś się akceptuje i nie ma problemów ze swoim wyglądem nie oznacza, że jest narcyzem. To, że ktoś nie zwraca uwagi na ewentualne uszczypliwości nie oznacza, że jest arogancki. To, że ktoś nie daje po sobie poznać, że nie zawsze jest dla siebie w pełni łaskawy, nie oznacza, że jest zarozumiały. I w końcu to, że ktoś boi się zrobić krok w kierunku jakieś zmiany nie oznacza, że trzeba go naciskać za każdą cenę.

Marzę o blondzie na włosach. Chciałabym je pofarbować na róż, niebieskości, fiolety i turkusy. Chciałabym mieć tatuaż, albo i dwa, albo i cały rękaw. Chciałabym mieć pełną szafę pięknych ciuchów. Chciałabym mieć wypasioną toaletkę. Chciałabym być ładniejsza, zgrabniejsza, bardziej popularna. Chciałabym mieć większą lekkość w nawiązywaniu nowych relacji. Chciałabym być uznawana za osobę, z którą warto się trzymać. 

Jaki jest morał tego posta? Sami odpowiedzcie na to pytanie. Jest to swego rodzaju apel zarówno do was, jak i do mnie samej. Bądźcie dla siebie bardziej wyrozumiali, nie dążcie do absolutnej perfekcji, bo jest nieosiągalna. Jestem pewna, że po spełnieniu każdej z powyższych zachcianek dalej istniałoby coś, co chciałabym zmienić. Ambicja do pewnego momentu jest zdrowa, później może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Większej puenty dla was nie mam.

Jestem świadoma, że post może się wydawać narzekaniem kogoś, kto jest gruby i nieatrakcyjny i obwinia swoje niepowodzenia skrzywieniem społeczeństwa, gdy przyczyną jest on sam. Jeżeli tak go odebraliście, to pamiętajcie, że nie takie miałam intencje. Musiałam się wypisać, bo myślałam, że wykituję.
 

Następnym wpisem wrócimy już na ajce do normy, a tymczasem żegnam się z wami i jak zwykle zachęcam do dzielenia się swoimi przemyśleniami w komentarzach.



Love you,
K.

1 komentarz:

  1. Kinia pamietaj ze dla mnie jestes najlepsza na swiecie i jakkolwiek by to nie bylo trudne musisz uwierzyć w siebie bo nikt za Ciebie tego nie zrobi niestety. buzka xx

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za Twój komentarz! ♡

jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)