3 kwietnia 2018

reaktywacja?

Hej hej!

Długa, bo półroczna (SIC!) przerwa w blogowaniu sprawiła, że pisząc do Was te słowa czuję się jak kompletny świeżak (i to nie jak jeden z tych niedawno rozchwytywanych, biedronkowych). Nie wiem, jak ubrać wszystko w słowa i od czego w zasadzie zacząć, natomiast mam szczerą nadzieję, że mi się to uda. 

Co mam na swoje usprawiedliwienie? Gdzie byłam, jak mnie nie było? Skąd nagła chęć powrotu do ajkowania? Jakie mam plany względem tego bloga? Na wszystko postaram się odpowiedzieć.

Zacznijmy od samego początku, czyli od mojej przerwy. Patrząc na ostatnie wpisy widzę, że cisza na blogu zbiegła się z początkiem roku akademickiego. Zaczęłam studia, zachłysnęłam się czymś zupełnie dla mnie nowym i musiałam przestawić się z trybu szkolnego na do tej pory mi nieznany, studencki. Nie mówię jednak, że aklimatyzacja zajęła mi pół roku (wciąż ciężko mi uwierzyć, że minął aż taki szmat czasu). Początkowy entuzjazm stopniowo ulegał codzienności i momentami czuję się, jakbym wciąż była w liceum. Olewczy stosunek do niektórych spraw kończył się późniejszym kubłem zimnej wody, który kropla po kropli napełniał się przez cały semestr, wylanym na mój przemądrzały, zakuty, barani łeb. Zamiast robić coś konstruktywnego jak - no nie wiem - UCZYĆ SIĘ, oglądałam kolejne netflixowe produkcje, zalegałam na łożu z telefonem, szpachlowałam się albo doskonaliłam sztukę zdobienia pazura. Ręka w nocniku, z którą obudziłam się przed sesją, umoczona była po łokieć i chyba tylko szczęściem nowicjusza udało mi się ją pokonać względnie bezboleśnie (bo co prawda uniknęłam egzaminów, natomiast stres przy końcowych zaliczeniach powodował napady lęku i stany depresyjne). Po krótkim zrywie motywacji pod koniec grudnia, wszystko wróciło na stary tor i znowu łapię się na tym, że nic nie robię. Albo lepiej powinnam powiedzieć - łapałam na tym, że nic nie robiłam. Razem z nadejściem (choćby i tej kalendarzowej) wiosny wezbrała we mnie nowa energia. Jak pewnie wiecie, jeśli czytacie ajkę już od dłuższego czasu lub znacie mnie osobiście, od wielu lat walczę z akceptacją samej siebie. Dlatego w końcu dałam się namówić chłopakowi, który od momentu poznania moich kompleksów starał się zachęcić mnie do zapisania się na siłownię. Namówić to może złe słowo - zostałam do tego wręcz zmuszona (tak samo, jak wcześniej do pojechania do centrum krwiodawstwa czy założenia konta w banku - rzeczy, do których sama zbierałam się od co najmniej roku). Do tego wszystkie te namowy mojej kochanej A., mamy i kilku innych osób. O przygodzie z siłownią być może opowiem Wam w przyszłości, gdy nie będę w tym temacie już kompletnie zielona. Ten przydługi fragment miał opowiedzieć o pierwszej z kilku większych zmian. Druga z nich to dzisiejszy remanent pokoju, który chyba najbardziej przyczynił się do dzisiejszego posta. Przewróciłam go do góry nogami, poprzestawiałam meble, wysprzątałam szuflady i odkurzyłam zapomniane kąty. Wczoraj wieczorem poczułam się, jakby moje życie było zamkniętym kołem. Poczułam nagłą potrzebę wyrwania się rutynie. Padło na pokój albo na radykalne ścięcie włosów. Na szczęście pozostałam przy przemeblowaniu i nie wybrałam domowego cięcia. Wiosenna energia i naglące terminy kolokwiów motywują mnie do faktycznego siedzenia na dupie i przeglądania wykładowych materiałów oraz analizowania zadań z ćwiczeń. Choć z ręką na sercu muszę powiedzieć, że wspomniane zakuwanie wciąż przede mną. Od jutra. Miewam co prawda chwile zwątpienia, czy kierunek, którym tak się zajarałam i który wybrałam, jest tym właściwym, ale to tylko czas pokaże. Próbie czasu zostanie również poddana ajka i mój zryw. Mam co prawda pomysły na wpisy, ale zobaczę jak pójdzie mi z ich realizacją. Na razie postaram się nie wywierać na sobie zbytniej presji i brać wszystko na spokojnie - jeden wpis w tygodniu to cel na sam początek. Jeśli w jednym urodzą się w mojej głowie trzy, to super. Jeśli żaden - nie szkodzi, bo po sześciu miesiącach parę dni w jedną czy drugą stronę nie powinno stanowić wielkiej różnicy. Chcę znów czuć spełnienie, gdy klikam przycisk "opublikuj" i dumę, gdy pokazuję ludziom swojego bloga. Mam nadzieję, że będziecie mi towarzyszyć w tej podróży ku reaktywacji i jesteście równie mocno na nią gotowi. Jak długo wytrwam wciąż stoi pod znakiem zapytania, bo takich przerw i powrotów mam na koncie wiele, natomiast chciałabym faktycznie mocno poświęcić się pisaniu. Nawet jeśli nie będzie to zawsze wyglądało tak, jak dotychczas. 

Życzę Wam dobrej nocy (lub dnia, w zależności kiedy przeczytacie te moje wypociny) i do szybkiego napisania!

Love you,
K.

2 komentarze:

  1. W zaleganiu na łożu to ja też jestem mistrzem. Fajnie ze wróciłaś, nie mogę się doczekać kolejnych wpisów ❤️

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za Twój komentarz! ♡

jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)