28 grudnia 2016

ulubieńcy grudnia

Hej hej!

Wracam do Was po niemal tygodniowej, świątecznej przerwie. Zrobiłam sobie mały blogowy urlop i wypoczęta wracam z garścią grudniowych ulubieńców. Nie będę mówić o tym, jak długo czekałam na święta i jak szybko one zleciały oraz że kończy się kolejny rok; nie będę. Zapraszam! :)



W kwestii pielęgnacji ciała wyróżnił się jeden produkt; mowa o olejku do ciała Evree. Mimo tłustej formuły dość szybko się wchłania i po wieczornym smarowaniu nad ranem czuję różnicę. Skóra jest miękka i odżywiona. Nie mam problemów z rozstępami czy przebarwieniami, więc nie jestem w stanie ocenić produktu pod tym kątem, ale sam olejek jest bardzo fajny, pięknie pachnie i przede wszystkim dobrze działa. Jedyne zastrzeżenie mam do opakowania, z którego początkowo nie potrafiłam sensownie korzystać i naolejowane było całe otoczenie poza faktycznymi kończynami :D.


Następna trójka przewijała się ostatnio na blogu bardzo często, więc będę się streszczać. Na co dzień na ustach królowała płynna pomadka z GR w odcieniu nr 3 (zgaszony róż), często lądowała na nich też matowa kredka o numerku 08. Natomiast wszelkie wyjścia ze znajomymi zdominowała płynna pomadka o numerze 5, czyli ultragłęboki odcień czerwonego wina (na ustach wygląda ciemniej niż w opakowaniu). Wszystkie mają nienaganną trwałość, z tym że kredka jest dużo bardziej kremowa i tym samym bardziej komfortowa na ustach od zastygających "cementów", jakimi są pomadki płynne.


Ostatnie tygodnie na oczach przeminęły pod znakiem matowej paletki z MUR. Przyjemna formuła, bezproblemowe rozcieranie i dobra trwałość doprowadziły ją aż do miana ulubieńca. Rzęsy z kolei katowałam resztką maskary L'Oreal Volume Million Lashes So Couture, której szczoteczka bardzo przypadła mi do gustu. Daje piękny efekt na oczach i nosi się dobrze przez cały dzień, pod warunkiem że nie majstruję zbytnio przy oczach. Jedna rzecz nie zgadza mi się za to z recenzjami, z którymi spotkałam się w internecie - podobno jest mega trwała i wręcz trudno ją usunąć. A guzik prawda, schodzi bez problemu przy użyciu płynu micelarnego, a nawet mocniejszego strumienia wody.


Kosmetycznych ulubieńców mamy za sobą. Nie było ich za wiele, ale były to prawdziwe grudniowe perełki, które towarzyszyły mi praktycznie codziennie. Przed Wami druga, i śmiem twierdzić moja ulubiona, część wpisu, czyli ulubieńcy muzyczni. W ostatnich tygodniach znalazłam trochę muzyki, którą mocno się jaram, więc bez zbędnego przedłużania zapraszam Was dalej!

Początek miesiąca umilała mi Alessia Cara czilową wersją Here (2:00 AM version), która jest niesamowita, oraz Lana Del Rey ze swoim Music To Watch Boys To. W świąteczny klimat, jak co roku zresztą, wprowadził mnie Sting ze swoją płytą If On A Winter's Night i piosenką Soul Cake, która jest jednym z ulubieńców wszech czasów i którą maltretuję w okresie świąteczno-zimowym. A końcówka grudnia przeleciała pod znakiem Bishop Briggs i The Eden Project (oraz samego EDENa). Wild Horses i River pierwszej oraz Drowning, Drugs albo Statues drugiego mam zapętlone ostatnio praktycznie non-stop.


















Na dziś to już wszystko! Wracam do regularnego blogowania po wspomnianej świątecznej przerwie i niedługo pojawi się post (lub parę) a propos nowego roku, postanowień i kilka słów podsumowujących rok 2016. Tymczasem ja spadam i do szybkiego napisania!

Love you,
K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za Twój komentarz! ♡

jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)