Hej hej!
Jak obiecywałam, dzisiaj kolejny post. Tym razem na celownik weźmiemy osławiony podkład firmy Pierre Rene. U mnie będziecie mogli zobaczyć dwa najjaśniejsze kolory - 20 (którego używam teraz, #bladzioch) i 21 (który kupiłam jako pierwszy, ciut za ciemny).
Jeżeli macie ochotę przekonać się, co myślę o tym produkcie, zapraszam do czytania dalej!
Co pisze producent?
Wyjątkowy podkład kryjący, maskujący wszelkie niedoskonałości cery. Perfekcyjnie dopasowuje się do struktury skóry, przywracając jej blask i elastyczność. Unikatowa formuła kosmetyku gwarantuje komfort aplikacji oraz trwałość do 12 godzin. Zawiera odżywcze ekstrakty roślinne. Wodoodporny. Hipoalergiczny.
Zacznijmy od podstaw - szklana, dość ciężka buteleczka mieści w sobie 30 ml bardzo gęstego, kremowego podkładu. Pompka dołączona przez producenta działa bez zarzutów, jedno naciśnięcie w moim przypadku daje aż nadmiar produktu (nakładam go palcami, może to dlatego). Nie należy do drogich kosmetyków - za baaaardzo wydajny (!) kosmetyk płacimy ok 25 zł (na stronie producenta cena wynosi 23,49 zł).
Pierwsze, co rzuca się w oczy (a raczej w nos) przy pierwszej aplikacji, to zapach. Można powiedzieć, że pachnie waniliowo-ciasteczkowo, ale pierwsze skojarzenie w moim przypadku pada na syrop, który kiedyś brałam w dzieciństwie. Nie umiem sobie przypomnieć jego nazwy, jednak jest tak charakterystyczny, że na pewno przy powąchaniu wiedzielibyście, o czym mówię. Nie jest to jednak zapach nieprzyjemny - osobiście bardzo go lubię i umila mi poranek, ale warto wspomnieć, że nie utrzymuje on się długo na skórze. Co poza tym? Podkład ma bardzo dobre krycie i przepiękne wykończenie! Lubię je do tego stopnia, że przestałam używać pudru. Wygląda super naturalnie na buzi, nie powoduje wysypu nowych niespodzianek ani uczulenia, wygląda jak druga skóra (pewnie częściowo to zasługa dobranego koloru). Dwudziestka jest beżowa, nie ma w niej ani trochę różowych tonów - będzie idealna dla bladych Polek, których nie rozumieją producenci, wrzucający na rynek soczyste pomarańcze.
Jak na razie same superlatywy, a co z minusami? Przede wszystkim wymaga czasu przy aplikacji - wklepywanie/stemplowanie mile widziane, inaczej tworzą się smugi. Co do trwałości - owszem, na plus, ale ściera się pod koniec dnia - u mnie głównie na brodzie, gdzie skóra wciąż ma kontakt z kurtką czy ręką, gdy podpieram się na lekcji (próbuję walczyć z tym nawykiem, ale nadal zbyt często mi się to zdarza).
Na sam koniec swatche:
Jak widzicie, 21 wydaje się dość ciemny, ale nadal nie jest to odcień świeżej solary, za co chylę czoła marce Pierre Rene.
Macie? Lubicie? Piszcie!
Love you,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za Twój komentarz! ♡
jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)