Hej hej!
Zapewnie nietrudno się wam domyślić, o czym jest dzisiejszy
post. Jestem niemal pewna, że należę do ostatnich osób, które zabrały się za
temat ulubieńców ubiegłego roku. 2016 już w pełni, więc najwyższy czas
podsumować, co było bliskie memu sercu w 2015 i już z czystym kontem wejść w
nowy rok (chociaż mamy już końcówkę stycznia). Pozwólcie, że oszczędzę sobie
pisania, jak szybko rok zleciał, jak dobrze będę go wspominać itd., za to
przejdę od razu do sedna. Jeśli interesuje was, jakie produkty zasłużyły sobie
na miano THE BEST OF 2K15, zapraszam do dalszej lektury.
W pielęgnacji królowały pewniaki:
Odżywka z Garniera Oil Repair to jedna z lepszych, które w
życiu przetestowałam. Pięknie pachnie, jest gęsta, co wpływa pozytywnie na jej wydajność,
nie jest droga i, przede wszystkim, działa! Włosy są po niej milutkie, miękkie
i odżywione.
Szampon Isana Med z 5% zawartością mocznika ratuje moją
głowę po każdej nieudanej zdradzie z innymi szamponami drogeryjnymi. Jest
jednym z niewielu, po którym nie swędzi mnie głowa, a jego skuteczność nie
przekłada się na cenę – kosztuje mniej niż 5 złotych! Pachnie nieco praniem
(?), ale zapach nie utrzymuje się na włosach, a w każdym razie nie na moich.
KWC!
Żel do mycia twarzy z Lirene – na zdjęciu widzicie już nowe
opakowanie, wydaje mi się też, że zmienił się skład. Tak czy inaczej, nadal
bardzo go lubię, bo zmywa każdy makijaż bez żadnego problemu, nie szczypie, nie
wysusza, jest delikatny i – znowu – niedrogi. Wydaje mi się, że już nie raz o
nim tu wspominałam.
Przechodząc do zapachów:
Moim znakiem rozpoznawczym już od prawie trzech lat są
perfumy Boum Pomme d’Amour, czyli najzwyczajniejsze, niepozorne perfumy z Hebe.
Za 100 ml buteleczkę płacimy ok. 50 zł, więc jest to kolejny produkt na liście,
który swą ceną nie przyprawia o ból głowy. Nie jestem dobra w opisywaniu
zapachów, ale ten jest niesamowity – pachnie przesłodko, waniliowo, można
powiedzieć, że należy do kategorii woni „jedzeniowych”. Uwielbiam, przepadłam,
na pewno kupię ponownie.
Gdy akurat nie psikałam się moją ukochaną wanilią, całkiem
prawdopodobnie miałam na sobie mgiełkę z Bath&Body Works French Lavender
and Honey. Przyznam szczerze, że gdybym nie wypróbowała tego zapachu w sklepie
za namową mamy, pewnie bym się na nią nie skusiła. Lawenda? Od razu mam przed
oczami pudrowy, duszący zapach starej szafy. Tu jest wręcz przeciwnie – po raz
kolejny wyczuwamy słodycz, zapach jest niesamowity i wyróżniający się. Chociaż
muszę się przyznać z ręką na sercu, że nie jestem pewna, czy kupiłabym ją
ponownie – mgiełki z B&BW nie należą do najtańszych, a ja swoją upolowałam
na promocji za połowę ceny.
Jeśli chodzi o lakiery:
Podczas promocji -49% w Rossmannie złapałam dwa lakiery z
serii z lycrą z Rimmela. I co? Są fantastyczne! Piękne kolory (Punk Rock i Urban
Purple), świetna pigmentacja, całkiem niezła trwałość i nawet bez przykrycia
topem pięknie się błyszczą.
Inny hit z Rimmela to biały lakier z serii 60-sekundowej o
wdzięcznej nazwie White Hot Love. Początkowo przerażać mogą drobinki widoczne w
butelce, jednak na paznokciach tworzą efekt gładkiej tafli i dzięki nim biel
nie wygląda jak nałożona na lekcji korektorem. Kryje przy jednej grubszej lub dwóch
cieńszych warstwach, choć lubi smużyć. Ale efekt końcowy jest przepiękny i wart
chwili uwagi przy aplikacji.
Ostatni maluszek to czarny lakier z Golden Rose z serii
Wow!. I faktycznie, jest efekt WOW! Jego krycie, trwałość i czas schnięcia
mogłabym wychwalać do jutra, a najlepszym sposobem na zweryfikowanie moich słów
jest zakup – tym bardziej, że to maleństwo kosztuje niecałe 4 złote. Żyć nie
umierać.
No i na koniec kolorówka:
Również podczas promocji upolowałam dobrze wielu znany
korektor z Eveline. Używam go pod oczy i na resztę twarzy. Na jego rzecz nawet
porzuciłam podkład. Pyk pyk, dwa ruchy i mam gotowy makijaż twarzy – potem tylko
odrobina pudru i już nie straszę cieniami po nieprzespanej nocy czy
zasinieniami w okolicach nosa. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to że nieco
oksyduje, więc bladolice – uważajcie!
Ostatnio coraz rzadziej maluję rzęsy, bo najzwyczajniej w
świecie wolę rano dłużej pospać, niż spędzać kolejne minuty na makijażu,
szczególnie w ciągu tygodnia. Jeśli jednak mam ochotę na świetny efekt małym
wysiłkiem, wybieram tusz z Avonu – Big&False Lash. Zawiera włókienka, które
przyczepiają nam się do rzęs i w ten sposób je wydłużają. Dla mnie hit, na
pewno kupię ponownie, bo opakowanie widoczne na zdjęciu już ledwo zipie.
Na ustach zazwyczaj noszę tylko wazelinę, jednak kiedy mam
ważną okazję lub po prostu czuję, że nadszedł Red Lipstick Day, używam matowej
pomadki w kredce z Golden Rose. Zostało o niej powiedziane już chyba wszystko,
więc nie będę się zbytnio rozpisywać – komfort noszenia, piękne kolory,
trwałość, pigmentacja, połączone z niską ceną tworzą zestaw idealny. Kocham!
Pomimo, że jestem posiadaczką cery dalekiej ideałowi –
niedoskonałości, świecenie czy nierówna struktura to tylko kilka z moich
zarzutów – wciąż uwielbiam rozświetlacze. To, co potrafią zrobić na buzi, jest
nie do opisania. Moim pierwszym rozświetlaczem z prawdziwego zdarzenia jest ten
z Lovely – złoty odcień idealnie mi pasuje i jest po prostu ładny!
Na koniec zostawiłam perełkę – mój świąteczny prezent. Pod
koniec grudnia trafiła do mnie moja własna czekoladka z Makeup Revolution. Będę
oszczędna w słowach, bo planuję osobny wpis na jej temat, na razie powiem
tylko, że jej kolory, łatwość aplikacji i rozcierania i piękny wygląd nie tylko
na oczach, ale i toaletce, równoważą drobne niedociągnięcia, jak np. latająca
luźno folia z nazwami cieni.
| od góry: pomadka GR, korektor Eveline, rozświetlacz Lovely |
Wygląda na to, że dotarliśmy do końca kolejnego tasiemca. Cieszę
się, że mamy już 2016 – dużo się będzie w moim życiu działo, a i tutaj postaram
się nie milczeć.
Love you,
K.
ja miałam ten korektor z eveline ale sie nie sprawdził:(
OdpowiedzUsuńa co takiego się działo? :(
Usuń