22 stycznia 2016

THE BEST OF 2K15

Hej hej!


Zapewnie nietrudno się wam domyślić, o czym jest dzisiejszy post. Jestem niemal pewna, że należę do ostatnich osób, które zabrały się za temat ulubieńców ubiegłego roku. 2016 już w pełni, więc najwyższy czas podsumować, co było bliskie memu sercu w 2015 i już z czystym kontem wejść w nowy rok (chociaż mamy już końcówkę stycznia). Pozwólcie, że oszczędzę sobie pisania, jak szybko rok zleciał, jak dobrze będę go wspominać itd., za to przejdę od razu do sedna. Jeśli interesuje was, jakie produkty zasłużyły sobie na miano THE BEST OF 2K15, zapraszam do dalszej lektury.


W pielęgnacji królowały pewniaki:
Odżywka z Garniera Oil Repair to jedna z lepszych, które w życiu przetestowałam. Pięknie pachnie, jest gęsta, co wpływa pozytywnie na jej wydajność, nie jest droga i, przede wszystkim, działa! Włosy są po niej milutkie, miękkie i odżywione.
Szampon Isana Med z 5% zawartością mocznika ratuje moją głowę po każdej nieudanej zdradzie z innymi szamponami drogeryjnymi. Jest jednym z niewielu, po którym nie swędzi mnie głowa, a jego skuteczność nie przekłada się na cenę – kosztuje mniej niż 5 złotych! Pachnie nieco praniem (?), ale zapach nie utrzymuje się na włosach, a w każdym razie nie na moich. KWC!
Żel do mycia twarzy z Lirene – na zdjęciu widzicie już nowe opakowanie, wydaje mi się też, że zmienił się skład. Tak czy inaczej, nadal bardzo go lubię, bo zmywa każdy makijaż bez żadnego problemu, nie szczypie, nie wysusza, jest delikatny i – znowu – niedrogi. Wydaje mi się, że już nie raz o nim tu wspominałam.


Przechodząc do zapachów:
Moim znakiem rozpoznawczym już od prawie trzech lat są perfumy Boum Pomme d’Amour, czyli najzwyczajniejsze, niepozorne perfumy z Hebe. Za 100 ml buteleczkę płacimy ok. 50 zł, więc jest to kolejny produkt na liście, który swą ceną nie przyprawia o ból głowy. Nie jestem dobra w opisywaniu zapachów, ale ten jest niesamowity – pachnie przesłodko, waniliowo, można powiedzieć, że należy do kategorii woni „jedzeniowych”. Uwielbiam, przepadłam, na pewno kupię ponownie.
Gdy akurat nie psikałam się moją ukochaną wanilią, całkiem prawdopodobnie miałam na sobie mgiełkę z Bath&Body Works French Lavender and Honey. Przyznam szczerze, że gdybym nie wypróbowała tego zapachu w sklepie za namową mamy, pewnie bym się na nią nie skusiła. Lawenda? Od razu mam przed oczami pudrowy, duszący zapach starej szafy. Tu jest wręcz przeciwnie – po raz kolejny wyczuwamy słodycz, zapach jest niesamowity i wyróżniający się. Chociaż muszę się przyznać z ręką na sercu, że nie jestem pewna, czy kupiłabym ją ponownie – mgiełki z B&BW nie należą do najtańszych, a ja swoją upolowałam na promocji za połowę ceny.
 

Jeśli chodzi o lakiery:
Podczas promocji -49% w Rossmannie złapałam dwa lakiery z serii z lycrą z Rimmela. I co? Są fantastyczne! Piękne kolory (Punk Rock i Urban Purple), świetna pigmentacja, całkiem niezła trwałość i nawet bez przykrycia topem pięknie się błyszczą.
Inny hit z Rimmela to biały lakier z serii 60-sekundowej o wdzięcznej nazwie White Hot Love. Początkowo przerażać mogą drobinki widoczne w butelce, jednak na paznokciach tworzą efekt gładkiej tafli i dzięki nim biel nie wygląda jak nałożona na lekcji korektorem. Kryje przy jednej grubszej lub dwóch cieńszych warstwach, choć lubi smużyć. Ale efekt końcowy jest przepiękny i wart chwili uwagi przy aplikacji.
Ostatni maluszek to czarny lakier z Golden Rose z serii Wow!. I faktycznie, jest efekt WOW! Jego krycie, trwałość i czas schnięcia mogłabym wychwalać do jutra, a najlepszym sposobem na zweryfikowanie moich słów jest zakup – tym bardziej, że to maleństwo kosztuje niecałe 4 złote. Żyć nie umierać.


No i na koniec kolorówka:
Również podczas promocji upolowałam dobrze wielu znany korektor z Eveline. Używam go pod oczy i na resztę twarzy. Na jego rzecz nawet porzuciłam podkład. Pyk pyk, dwa ruchy i mam gotowy makijaż twarzy – potem tylko odrobina pudru i już nie straszę cieniami po nieprzespanej nocy czy zasinieniami w okolicach nosa. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to że nieco oksyduje, więc bladolice – uważajcie!
Ostatnio coraz rzadziej maluję rzęsy, bo najzwyczajniej w świecie wolę rano dłużej pospać, niż spędzać kolejne minuty na makijażu, szczególnie w ciągu tygodnia. Jeśli jednak mam ochotę na świetny efekt małym wysiłkiem, wybieram tusz z Avonu – Big&False Lash. Zawiera włókienka, które przyczepiają nam się do rzęs i w ten sposób je wydłużają. Dla mnie hit, na pewno kupię ponownie, bo opakowanie widoczne na zdjęciu już ledwo zipie.
Na ustach zazwyczaj noszę tylko wazelinę, jednak kiedy mam ważną okazję lub po prostu czuję, że nadszedł Red Lipstick Day, używam matowej pomadki w kredce z Golden Rose. Zostało o niej powiedziane już chyba wszystko, więc nie będę się zbytnio rozpisywać – komfort noszenia, piękne kolory, trwałość, pigmentacja, połączone z niską ceną tworzą zestaw idealny. Kocham!
Pomimo, że jestem posiadaczką cery dalekiej ideałowi – niedoskonałości, świecenie czy nierówna struktura to tylko kilka z moich zarzutów – wciąż uwielbiam rozświetlacze. To, co potrafią zrobić na buzi, jest nie do opisania. Moim pierwszym rozświetlaczem z prawdziwego zdarzenia jest ten z Lovely – złoty odcień idealnie mi pasuje i jest po prostu ładny!
Na koniec zostawiłam perełkę – mój świąteczny prezent. Pod koniec grudnia trafiła do mnie moja własna czekoladka z Makeup Revolution. Będę oszczędna w słowach, bo planuję osobny wpis na jej temat, na razie powiem tylko, że jej kolory, łatwość aplikacji i rozcierania i piękny wygląd nie tylko na oczach, ale i toaletce, równoważą drobne niedociągnięcia, jak np. latająca luźno folia z nazwami cieni.

od góry: pomadka GR, korektor Eveline, rozświetlacz Lovely

Wygląda na to, że dotarliśmy do końca kolejnego tasiemca. Cieszę się, że mamy już 2016 – dużo się będzie w moim życiu działo, a i tutaj postaram się nie milczeć.
Love you,
K.

2 komentarze:

dziękuję za Twój komentarz! ♡

jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)