Jeny, nawet nie wiecie, jak szybko zleciał mi ten miesiąc! Ogólnie czas ostatnio straaaasznie pędzi, czy to tylko ja?
Tak czy inaczej, dzisiaj znów będzie kosmetycznie - tym razem ulubieńcy miesiąca. Nie jest ich dużo, ale mniej znaczy więcej, czyż nie?
Bez zbędnego przedłużania, przechodzimy do posta.
W pielęgnacji królowały kremy - od lewej dermaveel z apteki, który uratował moją rękę tuż po zdjęciu gipsu. Ci z was, którzy kiedyś mieli gips wiedzą, co jest najgorsze - to swędzenie. Ten krem szybko je łagodzi, szybko się wchłania, nie natłuszcza, a bardziej nawilża, no i nie ma sterydów.
Po środku Linola (maść), również z apteki. Jest to już moje n-te opakowanie, lepszych nie ma. Umie wyprowadzić moją atopową skórę z największego kryzysu (co prawda zazwyczaj z małym wsparciem sterydowym), jedna tubka starcza na baaaaardzo długo (na zdjęciu widzicie moje próby wydostania resztek) i nie jest bardzo droga.
A po prawej bobaskowy krem babydream kupiony przed wyjazdem w góry w ferie. Po powrocie dalej mi służy - szczególnie wtedy, gdy uczulenie przeniosło się na czoło (azs rządzi moim życiem). Jest na tyle delikatny, że nie wywołał kolejnego uczulenia, a jednocześnie nie spowodował wysypu nowych kolegów na twarzy. No i jest taniutki.
Co do kolorówki - wykończyłam krem bb z eveline w odcieniu light i zaczęłam kolejny. Wygląda super naturalnie, świetnie wygląda nawet nieprzypudrowany, ale ja wolę go przyprószyć, by trzymał się cały dzień w szkole. Ma przepiękny kolor i średnie krycie. Kocham, kocham, kocham. Więcej o nim pisałam tutaj.
Paletka róży MUR, której pełną recenzję znajdziecie tutaj. Nie zmieniam zdania, jest absolutnie cudowna i warta każdej złotówki!
Diamentowa odżywka eveline pomagała mi w zapuszczaniu paznokci. Na początku roku uparłam się, że zapuszczę je od nowa - mimo, że długie, były przebarwione. Nie narzekam na słabe/cienkie/łamiące się paznokcie, wręcz przeciwnie. Jestem już prawie u celu - zostało kilka milimetrów przebarwionej płytki, potem zostanie już tylko zapuszczanie końcówki.
Pozostając przy paznokciach mamy czarny lakier golden rose z serii selective (tej w dużej buteleczce) nr 50. Wystarcza jedna warstwa, mało kosztuje, na długo starcza, szybko schnie i długo się trzyma - czego chcieć więcej?
Last but not least - tusz z eveline big volume lash - cudooooowna silikonowa szczoteczka, która pięknie rozczesuje rzęsy. Czarna, pięknie podkreśla spojrzenie. Jedyne, co ostatnio zauważyłam, to skłonność do lekkiego osypywania się, choć u mnie praktycznie każdy tusz to robi.
I to tyle. Znacie? Lubicie? A jak u was? Pochwalcie się w komentarzach!
Love you,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za Twój komentarz! ♡
jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)