Hej hej!
Zgadnijcie, kto wrócił! Po niemalże dwumiesięcznej przerwie (która swoją drogą w blogosferze jest niczym samobójstwo) mam dla was posta o rzeczach, które szczególnie przypadły mi do gustu w minionym miesiącu. Swoją drogą aż trudno mi uwierzyć, że to już listopad!
Tak czy inaczej, zapraszam was do czytania. Będzie krótko i treściwie, bo owych ulubieńców zbyt dużo nie ma.
Absolutny nr 1 i hit, od którego muszę zacząć, to płyn micelarny z Garniera. Producent zapewnia oczyszczenie bez podrażnień i idealne zmycie makijażu. I ja się z nim zgadzam. Kupiłam go po regularnej cenie (ok 17 zł), ale przy codziennym używaniu jest diabelnie wydajny! Mam go od mniej więcej miesiąca, a mam wątpliwości, czy zużyłam chociaż 1/4. Same plusy, dlatego planuję osobnego posta o nim.
Hit nr 2 to cień w kremie Color Tattoo z Maybelline, a konkretniej odcień 40-Permanent Taupe. Matowy, idealnie chłodny, szarobrązowy cień, który niemalże codziennie podkreśla moje brwi. Jest niezwykle trwały (nie schodzi, gdy idę z nim na basen!) i przy umiejętnym nakładaniu daje meganaturalny efekt. O ile 35- On and On Bronze był super, to ten jest absolutnym mistrzem!
Na paznokciach najczęściej lądował niebieski, matowy lakier z Kiko. Dlaczego? Ano dlatego, że schnie dosłownie kilka minut, nie odpryskuje na basenie (czyli mam go na sobie praktycznie co piątek:) ) i po prostu jest prześliczny. A jak już chciałam być nieco bardziej glamourous, pokrywałam paznokcie topem z wibo, który jest absolutnie przeeeeeeeecudny. ♥♥♥ Kosztuje kilka złotych i sprawia, że czuję się jak milion dolarów. :)
Na twarzy bardzo często lądował bronzer z Astora Skin Match w odcieniu 002 Brunette. Jest super - daje naturalny, ale wyraźny efekt, nie jest drogi (swój kupiłam na stronie kosmetykizameryki.pl) i dobrze się trzyma. Duży plus za to, że nie ma w nim ani odrobiny rudości!
Jako, że moja ukochana biblioteka przez 1,5 miesiąca jest zamknięta (otworzą po remoncie dopiero na początku grudnia:(( ), na ten czas wypożyczyłam parę cegieł, żeby mieć co czytać. Jedną z nich jest Inferno autorstwa Dana Browna. O ile "Kod Leonarda Da Vinci" czy "Anioły i Demony" podobały mi się bardzo, to jestem pod wrażeniem jego najnowszego dzieła. Tym razem motywem przewodnim jest "Boska Komedia" Dantego i rzecz dzieje się w Wenecji. Jego opisy miejsc i zagadki są jak zwykle mistrzowskie, ale najbardziej zachwycona jestem przebiegiem akcji. Niby już-już koniec, w sumie akcja mogłaby się zakończyć, ale jeszcze 200 stron do końca i następuje jeden z wielu zwrotów akcji i toczy się ona dalej. Perełka!
I to by było na tyle. Nie za dużo, ale przecież liczy się jakość, a nie ilość, prawda? ;)
Obiecuję poprawę w blogowaniu, więc do (szybkiego!) napisania i trzymajcie się ciepło.
Love you,
K.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za Twój komentarz! ♡
jeśli masz do mnie pytanie, zadaj je pod najnowszym wpisem :)